Zapraszam Was na cykl tekstów skupionych wokół pojęcia tropizmu. Wbrew pozorom, ma niewiele wspólnego z botaniką. Tropizm to metafora wymyślona przez Nathalie Sarraute dla opisania wrażeń, które są niewerbalne i ulotne, a zarazem kluczowe w tym sensie, że niosą istotne informacje. Pojęcie tropizmu jest dla mnie ważne, bo pomaga skoncentrować się na odczuciach, dla których często nie mamy nazwy, a które nieustannie nam towarzyszą i niosą wiele informacji. W tych tekstach będę patrzeć z perspektywy tropizmów na nasze osobiste mity, na ciało i jego postawę, a także na empatię.
PS Z pewną dozą ostrożności można stwierdzić, że tropizmy są jednym z tych zjawisk, które obserwuje się w psychologii zorientowanej na proces – jeśli ktoś miał z tym do czynienia, może zobaczyć w tropizmach manifestację procesów zachodzących w śniącym ciele i dzięki temu łatwiej je u siebie zlokalizować.
Na początku rzecz będzie o słonecznikach.
Jest rzeczą znaną – stąd zresztą zapewne nazwa tej rośliny – że słonecznik obraca kwiat w stronę słońca. Nie robi tego gwałtownie i spontanicznie; jego ruch jest tak wolny, że nasza ludzka percepcja nie jest w stanie go zarejestrować. Korzenie słonecznika bardzo powoli drążą ziemię, a jego pędy wyciągają się w górę. Chociaż nie ma on wielkiego wyboru w kwestii kierunku ani zakresu ruchu, bo będzie wyginał się i wyciągał zawsze w reakcji na otoczenie, dzieje się to tak konsekwentnie i skutecznie, że pozycja kwiatu trwale się zmienia.
Tropizmy
Tropizmy, czyli ruchowe reakcje na bodźce, dotyczą głównie roślin i innych względnie nieskomplikowanych żywych stworzeń. Tak się jednak składa, że są doskonałą metaforą dla pewnego rodzaju doświadczeń typowych dla ludzi. O ile jednak u słonecznika tropizm w swojej istocie jest fizyczny, zewnętrzny – u człowieka jest czymś wewnętrznym, co nie musi wcale manifestować się dosłownie w ruchu ciała. Pierwszy raz w tym „wewnętrznym” znaczeniu słowa tropizm użyła Nathalie Sarraute, opisując:
Wewnętrzne ruchy skryte pod nieszkodliwą pospolitością pozorów, które wypełniają każdą chwilę naszego życia, ruchy, których jesteśmy ledwie świadomi, prześlizgujące się po skraju naszego postrzegania w postaci nieokreślonych, błyskawicznych wrażeń, kryją się za naszymi gestami, pod wypowiadanymi przez nas słowami i okazywanymi uczuciami. Te ruchy stanowią tajemne źródło naszego istnienia, jego formę in statu nascendi, w chwili powstania.[1]
To, co Sarraute rozumie pod pojęciem tropizmu, wykracza daleko poza pojęcie zwykłego „wrażenia” czy „odczucia” i otwiera bardzo ciekawe pole do eksperymentów i odkryć.
Mikro-reakcje
Tropizmy są reakcjami – tak mikroskopijnymi, że ledwie je dostrzegamy. Reagujemy nimi właściwie na wszystko: słowo, kolor, przedmiot, gest… Każdy bodziec może wywołać w nas ulotne i intuicyjne skojarzenia i wrażenia, które poruszają nas wewnętrznie. Te ulotne wrażenia towarzyszą nam nieustannie, tylko, że są jak cicha muzyka w tle, którą przestajemy słyszeć, bo zbyt się do niej przyzwyczailiśmy. Nawet jeśli tego nie dostrzegamy, to za każdą spontaniczną, odruchową reakcją kryją się jakieś nasze tropizmy.
Ziarnko do ziarnka
Słonecznik – wrócimy do niego na chwilę – porusza się powoli, ale skutecznie. Ludzka percepcja nie jest zdolna uchwycić bieżących zmian, ale po dłuższym czasie widoczne są one dla każdego. Ktoś bardziej spostrzegawczy dostrzeże zmianę położenia kwiatu może po dobie, ktoś mniej – po tygodniu. Podobnie jest z tymi naszymi tropizmami-wrażeniami: składają się na coraz łatwiej uchwytne odczucia, dalej sumują w preferencje i przekonania, wreszcie w życiowe narracje i osobiste mity.
Na banalnym przykładzie
Jak wygląda to w praktyce? Na przykład – pani Kwiatkowska pije co rano czarną kawę. Smak kawy zna od szesnastego roku życia, kiedy ktoś poczęstował ją na prywatce. Wtedy to był rarytas. Intensywny aromat i zapach, poczucie, że jest dorosła, nienazywalne wrażenie długiego i jasnego kręgosłupa (zapewne pochodzące od wyprostowania i rozluźnienia ciała), towarzystwo przyjaciół, muzyka z płyty winylowej…
Od tamtej pory, ile razy pije kawę, towarzyszy jej echo tamtych odczuć, które złożyło się na dobrze znany nastrój, którego nie potrafiłaby opisać. Ile razy pije kawę, tyle razy wzbogaca ten nastrój o coś nowego, aż wreszcie te niewerbalne odczucia składają się na preferencje – pani Kwiatkowska najbardziej lubi czarną kawę; na przekonania – kawa jest dobra, to chwila luksusu, nie każdego stać na kawę, kawa mi nie szkodzi; wreszcie na osobisty mit – dla mnie nie ma poranka bez kawy, to mój rytuał na dobry dzień, gdybym nie mogła pić kawy co rano byłabym nie do końca sobą, ale póki stać mnie na kawę, to wszystko jest na swoim miejscu.
Moje tropizmy
To właśnie przekonania i preferencje są nam zapewne najbardziej dostępne. Jednak tropizmy, czyli towarzyszące im nienazywalne, ulotne wrażenia, też mają dużą wartość, bo mogą nam dać wgląd w wiele dodatkowych informacji. Co mnie porusza? Jak to odczuwam, kiedy jeszcze nie potrafię nazwać? Czy mogę na tej podstawie przewidzieć dalsze swoje reakcje, na przykład wybuch złości?
Gdyby tak dostroić naszą percepcję do poziomu słonecznika, spowolnić ją i wyostrzyć, zacząć wychwytywać nasze własne tropizmy? Obserwować je jak zmiany w kalejdoskopie, śledzić ich przepływ… Nauczyć się zatrzymywać je w postaci obrazów i odczuć, żeby móc wrócić do nich, lepiej je poznać?
[1] N. Sarraute, Tropisms and the Age of Suspicion, John Calder, Londyn 1963, cyt. za: S. Żuchowski, „Tropizmy – czas wiecznie niedokonany”, w: N. Sarraute, Tropizmy, tłum. S. Żuchowski, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016, s. 48-49.