Jeśli ktoś sięga po poradnik psychologiczny, to zazwyczaj z intencją, żeby lepiej porozumieć się z ludźmi wokół – albo z samym sobą. Z sobą samym jest o tyle łatwiej, że można dozować tyle analiz, rozkmin i psycho-strategii, na ile aktualnie ma się siłę. Otoczenie nie ma tak łatwo. Zdarza się, że ktoś wkłada sporo pracy w zmianę sposobu komunikacji i ze zdziwieniem przyjmuje rosnącą irytację bliskich. “Przestań mnie diagnozować!”, “Daj spokój z tą psychologiczną gadką!” – spodziewane pogłębienie relacji nie zawsze nadchodzi. Skąd to się bierze i dlaczego poradniki czasem działają na opak? Podzielę się kilkoma refleksjami. Ciekawa jestem, czy obserwujecie to samo?

Potrzeba autentyczności

Poradniki zazwyczaj podsuwają nowe słowa i sformułowania. Nierzadko te terminy są precyzyjne i dobrze się je czyta w kontekście książki. Nawet przykładowe dialogi obrazujące perfekcyjną komunikację w związku albo z dziećmi potrafią obudzić nadzieję. Problem w tym, że kiedy próbuje się używać ich w realnym życiu, często odbiegają od przeciętnego języka – zarówno osoby mówiącej, jak i innych. W pewnym sensie, to trochę tak, jakby naprawdę mówić w obcym języku. A z wyrażaniem emocji w obcym języku, wiadomo jak jest. Zazwyczaj trudniej. Kiedy używa się zupełnie nowych sformułowań, rzadko kiedy brzmią naturalnie. Jest się wtedy jakby przebranym. I nie chodzi o to, że używanie nowych słów jest złe samo w sobie. Na pewno warto świadomie posługiwać się językiem i poszerzać zasób słów. Jednak nic w tym dziwnego, że otoczenie może reagować irytacją, jeśli ma wrażenie braku spójności komunikatów. Na przykład treści i intonacji.

Za tym “Daj spokój z psychologiczną gadką!” może stać tęsknota – “Hej, gdzie jesteś, zachowujesz się jakoś obco!”. Może podejrzliwość – “czy nie chowasz się przypadkiem za jakąś maską?”, “słyszę dysonans, nie brzmisz naturalnie, co naprawdę myślisz?”. A może nawet obawa przed przedmiotowym traktowaniem: “eksperymentujesz na mnie?”. Jeśli słyszymy w reakcji irytację, może warto przyjrzeć się bliżej i zastanowić – czy ze słów proponowanych w podręczniku wzięliśmy dla siebie sedno sprawy, czy formę? Jeśli przyswoimy sobie sposób myślenia, słowa zapewne pójdą za tym naturalnie.

Obrona prywatności

To, czego natomiast lepiej nie robić, to patrzeć na poirytowanych z wyższością i zakładać u nich rozmaitych podświadomych procesów. “Irytuje się, bo jest przyzwyczajony do przemocowych komunikatów… tkwi w swojej roli, jest kompletnie nieświadomy… dla jego dobra będę mówić do niego tak nadal…”. Pamiętajmy, że nawet psycholodzy i certyfikowani terapeuci raczej nie diagnozują sami swoich bliskich, bo trudno byłoby im zachować obiektywność. Wchodzenie w rolę diagnosty czy terapeuty, zwłaszcza wbrew woli rozmówcy, prawdopodobnie naruszy jego granice prywatności. Można oczywiście zaznaczyć swoją gotowość do wysłuchania rozmówcy w razie, gdyby miał taką potrzebę, ale narzucanie się z interpretacjami raczej zaszkodzi, niż pomoże. I drugiej osobie, i relacji.

Nie wchodząc samowolnie w rolę terapeuty, wcale nie musimy pozostawać obojętni na ewentualne problemy drugiej osoby. Jeśli podejrzewamy, że ktoś potrzebuje profesjonalnego wsparcia, najlepiej samemu zgłosić się na jedną konsultacje psychologiczną i zasięgnąć rady. To może zadziałać, jeśli potencjalny problem jest stabilny i długotrwały. Zaryzykuję stwierdzenie, że sytuacje pilne zdarzają się rzadko (np. ktoś nam sugeruje, że popełni samobójstwo). Warto jednak na taką okoliczność nauczyć się podstaw interwencji kryzysowej – tak samo, jak zasad pierwszej pomocy. I tak samo jak przy nagłych zdarzeniach medycznych, trzeba jak najszybciej wezwać odpowiednią pomoc, choćby dzwoniąc na 112.

Meta… meta-meta… meta-meta-meta…

Rozmowy na poziomie “meta”, czyli rozmowy o tym, jak rozmawiamy, są niewątpliwie ważne w bliskich relacjach. Każdy ma jednak swoje granice dotyczące proporcji refleksji meta i zwykłego, spontanicznego działania. Jeśli dwie bliskie osoby mają znacząco różniące się potrzeby w tym temacie, może się okazać potrzebna nawet rozmowa “meta-meta” (rozmowa o tym jak rozmawiamy o naszym rozmawianiu?), która pomoże ustalić częstotliwość rozmów „meta”. Z tego, co obserwuję, że nie można jednoznacznie i odgórnie założyć, że im więcej rozważań i analiz, tym lepiej. Mam tymczasem wrażenie, że niektóre poradniki budują właśnie takie przekonanie. Bliskość = rozmowy meta. Umiesz rozmawiać meta = masz wysoką inteligencję emocjonalną.

Japońska gramatyka

Z tą inteligencją emocjonalną, to ja nawet podejrzewam, że bywa trochę na odwrót. To znaczy: jeśli porozumienie jest dobre, to odbywa się spontanicznie i potrzeba meta-rozmów pojawia się rzadko. Czytałam kiedyś anegdotę opowiedzianą przez nauczyciela języka angielskiego z Japonii. Jeden z jego uczniów przyszedł w koszulce z bardzo wulgarnym napisem po angielsku. Nauczyciel poprosił go o przetłumaczenie tego napisu i obiecał piątkę za poprawne rozwiązanie. Uczeń błyskawicznie rozłożył napis na gramatyczne czynniki pierwsze: podmiot, orzeczenie, dopełnienie, okolicznik sposobu… nie wyjaśnił jednak, jaki sens niesie ta cała gramatyka. W dodatku poczuł się oszukany, bo nie dostał piątki – uważał, że dobrze wykonał swoje zadanie.
Dla mnie rozmowy meta można porównać do takiego analizowania gramatyki: jeśli mają na celu lepsze porozumienie, to na pewno warto je praktykować. (Tak samo, jak warto wyjaśniać gramatykę, jeśli pomaga to lepiej się wysłowić). Pojawia się jednak taki punkt, w którym forma przerasta treść i rozmowy meta… meta-meta… meta-meta-meta… stają się treścią relacji i na nic innego nie ma już czasu.

Duch a nie litera

Jestem zwolenniczką trzymania się ducha, a nie litery rozmaitych zasad i rad. Nie dziwię się irytacji tych, którzy chcieliby bliskości i spontaniczności, a otrzymują cytaty z poradnika. Sama stanowczo sprzeciwiam się, jeśli ktoś usiłuje mnie amatorsko diagnozować bez mojej wyraźnej prośby. Nie jestem absolutnie wrogiem rozwoju osobistego, ale wiem, że korzystanie z teorii może zarówno zbliżyć, jak i oddalić. Kluczem jest dla mnie to, co w choreografii czasem nazywa się mindem – punktem wyjścia, nastrojem, skupieniem. Czy jestem w mindzie empatycznym, chcę po prostu szukać drogi do spotkania i korzystam z różnych narzędzi? Czy raczej w mindzie teoretycznym, który nakłada mi na oczy okulary w kolorze konkretnej koncepcji? Tak, jak w języku, komunikatywność jest najważniejsza. Poprawna analiza gramatyczna jest drugorzędna. Posłuchajmy ciała, ono nam powie, czy utkwiliśmy w teorii, czy pozostajemy w kontakcie z sobą i z innymi.

PS zdaję sobię sprawę, że napisałam “czuł się oszukany”, choć jest to uczucie rzekome. Puryści by powiedzieli, że trzeba to zmienić na “uważał się za oszukanego”. Ale… duch a nie litera! Jestem praktycznie pewna, że pomimo tej teoretycznej nieścisłości, przekazałam to, co chciałam.

PS2 Jedną z inspiracji do napisania tego tekstu jest wykład Miki Kashtan, który serdecznie polecam:

https://www.youtube.com/watch?v=JvVX3sV0Was