Na początku NVC wydaje się proste o tyle, że instrukcja jest klarowna. Cztery kroki: obserwacje, emocje, potrzeby, wreszcie prośba. Kiedy jednak dochodzi do werbalizowania tego, co się w sobie właśnie odkrywa, robi się trudniej. Do tego stopnia, że czasami pod znakiem zapytania staje jakiekolwiek porozumienie z drugą osobą – czy z udziałem przemocy, czy też bez (oby!).
Zobaczmy to na przykładzie
Żeby nie było zbyt abstrakcyjnie – wyobraźmy sobie, że mama, ewentualnie teściowa, robi skrzywioną minę i mówi do naszego trzymiesięcznego dziecka: „ach, martwię się o ciebie, że mamusia jeszcze nie daje ci rosołku. Trzeba jeść zupy, żeby rosnąć! Ale babcia by ci ugotowała rosołku, palce lizać, gdyby tylko mamusia pozwoliła. No, ale mamusia robi te swoje nowoczesne eksperymenty.”
Pierwsze wrażenie – robi się nieprzyjemnie. Niektórym pewnie trudno byłoby się opanować, żeby nie wybuchnąć, inni może rozpłakaliby się, jeszcze inni milczeli wymownie. Zakładam jednak, że po chwili bierzemy głęboki wdech, skanujemy swoje wnętrze i wyciągamy wnioski. Po czym werbalizujemy, trzymając się ściśle reguł sztuki:
„Kiedy słyszę, że mama mówi dziecku, że musi jeść zupy, żeby rosnąć, to czuję złość i irytację. Mam potrzebę niezależności, zaufania, a także potrzebę kontaktu z innymi, a kiedy mama tak mówi do małego, to te potrzeby są naruszone. Mam prośbę, żeby zwracała się mama bezpośrednio do mnie, a nie przez pośrednictwo dziecka, oraz żeby zaufała mama moim decyzjom w kwestii żywienia. I czuję też trochę strachu, bo mam potrzebę bezpieczeństwa emocjonalnego, która w tej sytuacji nie jest zaspokojona. Tym bardziej proszę o bezpośrednie komunikaty.”
Szanse na porozumienie: 20%
Wychodzi długa, długa wypowiedź. Dość charakterystyczne jest to, że kiedy się nazwie już główne emocje i potrzeby, do głosu dochodzą też te pomniejsze – Rosenberg pisał o tym w swojej książce. Kiedy mówimy według klasycznej żyrafy, często rozciąga się to w długi monolog.
Jeśli mama jest zaznajomiona z językiem porozumienia bez przemocy, to być może to do niej trafi. Zwłaszcza, jeśli wcześniej umówimy się na rozmowę, damy sobie na nią czas, ustalimy konwencję NVC. Jeśli taka mama nie zna metody porozumienia bez przemocy, ale jest gotowa słuchać i zależy jej, żeby nas usłyszeć – zapewne też się to uda i komunikat do niej trafi, choć może uznać, że mówimy do niej w niezbyt naturalny sposób.
„Mów do mnie normalnie!”
Natomiast jeśli nie zna tej metody ani nie została poproszona o poświęcenie czasu na rozmowę, to prawdopodobnie taki tekst wywoła w niej irytację. „Książek się naczytałaś! Mów do mnie normalnie! Co to za psychologiczny bełkot?”. Znacie to? Być może za taką irytacją stoi potrzeba autentyczności, bliskości, kontaktu z innymi, ciepła… Mama może też zostać przytłoczona takim monologiem i niewiele z niego w ogóle usłyszeć. W obu tych przypadkach komunikat nie przechodzi, a szansa na porozumienie maleje.
Początkujący, którzy taką wagę przykładali do poprawności sformułowań, mogą w tej mniej optymistycznej wersji sytuacji poczuć się rozczarowani. Coś nie zadziałało, a tak się starali…
Żargon klasycznej żyrafy
Rzeczywiście, sztywna struktura i specyficzny dobór słów sprawiają, że taka wypowiedź może brzmieć jak niezrozumiała nowomowa. Zwłaszcza, że środowisko NVC wypracowało sobie własny żargon. Korzystam z niego choćby w tytule tego tekstu: „żyrafa klasyczna” to komunikat w czterech krokach, a „żyrafa uliczna” to komunikat zgodny z NVC, ale wyrażony spontanicznie.
Na przykład potrzeby się nie ma, z potrzebą się łączy. „Łączę się tu z potrzebą autonomii”. Słyszy się o czymś: „Słyszę dużo o bezradności i potrzebie sprawczości”. Dobór tych słów nie pochodzi znikąd, na przykład położenie nacisku na to, że mówię o tym, co słyszę, a nie bezpośrednio o tobie, może ułatwić porozumienie. Pozwala uniknąć reakcji „wmawiasz mi, że coś czuję, a nie masz o niczym pojęcia”, jeśli coś zrozumiemy coś opacznie. Z kolei „łączenie się z potrzebą” wskazuje, że te potrzeby są naturalne i cały czas w nas obecne. Faktem jest jednak, że nie są to codzienne zwroty i mogą brzmieć nienaturalnie.
Zestaw wskazówek
Klasyczna żyrafa przyniosła mi w swoim czasie trochę rozczarowań. Okazało się, że jest to nie tyle recepta na dobre porozumienie, co raczej zestaw wskazówek. I rzeczywiście w czystej formie nie jest to najbardziej poręczna forma komunikacji. Teraz w kontakcie z drugą osobą używam jej głównie wtedy, kiedy rozmawiam z kimś wprawionym w NVC, mamy dużo czasu i ustalimy, że chcemy rozmawiać w tej konwencji. Czasem bierzemy do takiej rozmowy listę potrzeb i emocji, rozmawiamy godzinę, a nawet półtorej. Nazywamy, szukamy, pozwalamy sobie na dłuższe monologi.
Przede wszystkim jednak używam klasycznej żyrafy w kontakcie z samą sobą, kiedy chcę zrozumieć to, co we mnie buzuje. I to wydaje mi się kluczem. Pytam samą siebie o obserwacje, emocje, potrzeby i prośby. A potem dzielę się tym z otoczeniem – lub nie. Obecność drugiej osoby, bezinteresowne wysłuchanie, nierzadko pomaga doprecyzować odpowiedzi na te pytania, ale zazwyczaj wcale nie jest niezbędna. Żyrafa klasyczna stała się dla mnie bardziej kategoriami myślenia, niż realnym sposobem na codzienną komunikację.
Natomiast w sytuacjach bieżących, nagłych, wobec szlochającego dwulatka i głodnego męża, w kontakcie z rozmaitymi przygodnymi awanturniczymi paniami w tramwajach, ochroniarzami na parkingu i doktorami habilitowanymi na uczelni – uciekam się do żyrafy ulicznej. A w każdym razie staram się, z założeniem, że to zadanie na całe życie. Zanim jednak zdecyduję się na takie czy inne słowa, przede wszystkim sprawdzam, czy druga osoba jest w ogóle w stanie mnie wysłuchać (albo, znowu: staram się to sprawdzić). I o tym będzie następny tekst.